Hej :)
Na świecie są miliardy ludzi. I przynajmniej 3/4 z mieszkańców planety kogoś kocha. Boga, rodziców, męża, żonę, psa. Opcji jest mnóstwo. Przez całe moje dotychczasowe życie zastanawiałam się, czym dokładnie jest ta głupia miłość. Potrzebą drugiego człowieka? Ale wczoraj, w końcu odkryłam co znaczy to tajemnicze słowo składające się z 6 liter.
W piątki mam zbiórki zuchów. Przychodzę i pomagam zajmować się małymi dziećmi. I czasami trzeba się przebierać. A że ja, jako osoba, która nigdy nie lubiła kostiumów wróżek, księżniczek i innych różowych stworków, stałam się na dwie godziny murzynkiem Bambo. Przy okazji wzięłam na zajęcia mojego młodszego brata. Miałam nadzieję, że mu się spodoba. Przez całą zbiórkę latałam z twarzą pomazaną masą z kakao i kremu oraz w swędzącej peruce na głowie. Ale czego się nie zrobi dla maluchów.
Wszystko kończy się o godzinie 18:30. Ja ostaję jednak jeszcze trzydzieści minut, żeby posprzątać po tej rozwrzeszczanej hordzie. I troszkę pogadałam z druhną (główną prowadzącą). Potem wesołym krokiem, wciąż przebrana za Bambo, ruszyłam do wyjścia. Przy okazji zadzwoniłam do mamy, czy mogłaby mnie odebrać. I w tym momencie ona zapytała czy mój brat jest gotowy. I poczułam jak grunt usuwa mi się spod nóg.
-Rysio.. Ale wy go jeszcze nie odebraliście?
Okazało się, że nie. Na śmierć zapomniałam o ośmiolatku. Pędem wróciłam do szkoły i zaczęłam wrzeszczeć imię tego dzieciaka. Zero odpowiedzi. Pobiegłam na boisko. Jakiś trening piłki nożnej. Podchodzę do trenera i pytam czy nie widział niskiego chłopca, bo się właśnie zgubił.
-Czy pani mówi poważnie?
No tak, nadal mam to cholerne kakao na twarzy. Wracam do budynku. Nic. Na placu zabaw nie ma. Mój Boże, już prawie płacząc wlekę się przed szkołę i czekam na mamę. I co widzę? W samochodzie siedzi nie kto inny, a mój brat.
-Co ty tu robisz?! - drę się na całe gardło. - Gdzie byłeś?! Czy nie wiesz, że ja tu łażę, robię z siebie idiotkę, mało nie umarłam na zawał?!
Mama próbuje mnie uspokoić. Mówi, że powinnam była się umówić z Ryśkiem. Ale on nie powinien łazić po nocy! Bo jak się okazało, zaczął wracać do domu. Nic do mnie nie dociera. Prawie krzyczę, płaczę, brązowa masa na twarzy rozmazuje się, brudzę sobie ubranie. Jestem wściekła. Czy on nie rozumie, że coś mu mogło się stać? W głębi czuję, że to moja wina, może właśnie dlatego próbuję za wszelką cenę zwalić wszystko na niego. Gdy znajdujemy się pod naszym mieszkaniem ryczymy już obydwoje. Musze na pewno ciekawie wyglądać.
Nie będę może już opowiadać dalej, bo w sumie nic ciekawego się nie zdarzyło. Ale teraz to właśnie będzie moja definicja miłości:
Jeżeli kogoś kochasz, przebiegniesz całe miasto przebrany za Afroamerykanina, byle tylko odnaleźć tą osobę.
:)
Genialna ta Twoja definicja. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że mnie się nigdy nie zdarzy taka ,,ciekawa" historia. Udało mi się jednak kiedyś zgubić kota i myślę, że do niego też jest pewien rodzaj miłości. W końcu przebiegłam wszystkie okoliczne zakamarki, żeby go znaleźć. Tymczasem ta mała paskuda siedziała na drzewie i nie mogła zejść, co odkryłam dopiero po całym dniu rozpaczliwego szukania.
Pozdrawiam serdecznie.
Zgadzam się z osobą wyżej. :)
OdpowiedzUsuńTwoja definicja jest prawdziwa. Dla kogoś kogo się kocha można zrobić wiele, a nawet wszystko. :) Bardzo fajny post. :D
Pokochałam Cię już za zdanie o zuchach!
OdpowiedzUsuńNajlepsza metodyka harcerska :))
Nawet mi się ładnie ten temat z tematem posta łączy, moją miłość poznałam na obozie, braliśmy razem ślub, później kontakt nam się urwał aż wylądowaliśmy razem w zuchach. :D
~Zapraszam do mnie!
http://kunpowo.blogspot.com/
Oj to ciekawa jestem jak żyje ta 1/4 ludzi, którzy nikogo ani nic nie kochają. Fajnie, że tak poświęciłaś się dla tych maluszków, a nie wątpię, że sprawiłaś im dużo radości :) Poza tym sytuacja z Twoim bratem - coś pięknego! Nie wyobrażam sobie jaki horror przeżywałaś, kiedy go szukałaś!
OdpowiedzUsuńArleta!